Damian Małecki: „Wielka filmowa produkcja narodowa”

30 lipca 2020

Czy kiedykolwiek zastanawialiśmy się, dlaczego Krzyżacy w reżyserii Aleksandra Forda odniosły taki sukces? Ten najbardziej dochodowy polski film do dzisiaj ogląda się z zapartym tchem, zwłaszcza sceny bitwy pod Grunwaldem. Paradoksalnie, sukces najbardziej kasowej polskiej produkcji filmowej daje odpowiedź na pytanie o przyczyny coraz wyraźniej słabnącego poparcia dla prawicy wśród najmłodszych wyborców.

            Na czym zatem polegał sukces Krzyżaków? Film powstał w 1960 roku, czyli nakręcono go zaledwie 15 lat po II wojnie światowej. Wojnie, w której Polska poniosła klęskę i doznała bezmiaru krzywd. Był to jednak czas, w którym żyło wielu ludzi, którzy nie tylko historię II wojny światowej znali, ale doświadczyli jej na własnej skórze. Sukces ekranizacji powieści Sienkiewicza tkwił nie tylko w rozmiarach produkcji, ale przede wszystkim w treści i wymowie. Przez całe dziesięciolecia w Polsce, także tej rozbiorowej, kultywowano pamięć przegranych powstań i klęsk. Tymczasem ekranizacja Krzyżaków Sienkiewicza dawała po raz pierwszy coś zgoła przeciwnego.

Nikt po latach upokorzeń w PRL i okresu okupacji nie miał najmniejszej ochoty kolejny raz oglądać dramatu, w którym pokazywane jest bezkresne bestialstwo kończące się kolejną przegraną Polaków. Nasi dziadowie po latach upokorzeń chcieli wreszcie zobaczyć i poczuć coś, w czym Polacy odnoszą wielkie zwycięstwo nad swoim odwiecznym wrogiem, w tym wypadku nad butnym Zakonem Krzyżaków, w którym wszyscy po prostu widzieli Niemców. Po latach cierpień, przegranej wojnie i straconych nadziejach na odzyskanie przez Polskę niepodległości film trafiał wprost do serc i najgłębszych zakamarków polskiej duszy. To tu należy upatrywać jego sukcesu.

Tymczasem wszystko to, co Polska po 1989 r. oferuje młodym Polakom, to kolejne rocznice przegranych zrywów i patriotyzm w wymiarze martyrologicznym. Nawet postać rotmistrza Witolda Pileckiego ukazuje się przede wszystkim w roli ofiary zbrodni komunistycznych, lub w więziennych pasiakach. Ten ostatni to chyba najczęstszy wizerunek obecny w kulturze i internecie. To głęboko niezręczne ukazywanie go, jako ofiary, jest moim zdaniem, co najmniej nie na miejscu. A w przypadku młodych ludzi na pewno przeciwskuteczne. Tymczasem był to jeden z najodważniejszych ludzi czasu wojny, szczęśliwy maż i ojciec, który walczył o to, jak żył i w co wierzył. Niestety bardzo rzadko lub prawie nigdy o tym nie usłyszymy.

 Prezentowana po 1989 roku forma patriotyzmu powoduje, że młodzież coraz trudniej odnajduje w nim punkty odniesienia do współczesnego im świata, dlatego niełatwo im z tą wersją patriotyzmu jest się identyfikować. Nie wyjaśnia tego nawet to, że w ostatnich latach mieliśmy do czynienia z lawinowym wzrostem zainteresowania historią Żołnierzy Wyklętych. W dodatku ta dynamika w ostatnich latach wyraźnie wyhamowała. Stało się tak, ponieważ była to historia, która trafiała do zapaleńców, młodzieży już ukształtowanej, która sens, a nierzadko konieczność, tej walki znała i rozumiała. Idea ta jednak dla większości młodych ludzi pozostanie obca lub obojętna, ponieważ nie daje odpowiedzi na pytania dotyczące ich życia i wyzwań pokolenia znanych nam młodych ludzi. Bez wątpienia jedna, współcześnie dominująca wersja patriotyzmu to za mało.

Nie mam wątpliwości, że dzisiaj potrzeba nam ekranizacji na miarę Krzyżaków. Rolę tę, w niewielkim tylko stopniu (ale dobre i to na początek), mogłaby wypełnić adaptacja dziejów Błękitnej Armii (m.in. na podstawie książki W. H. Trawińskiego „Odyseja Polskiej Armii Błękitnej”). Jednostki stworzonej w 1917 roku we Francji, na którą składali się ochotnicy z całego świata, którzy nierzadko przez wiele lat, często w gniazdach „Sokoła”, przygotowywali się do walki o niepodległość Polski. Dzieje Armii Hallera to gotowy scenariusz na polską superprodukcję z jedną z gwiazd Hollywood w roli głównej.

Tym bardziej, że w powstanie Błękitnej Armii zaangażowani byli najwięksi Polacy tego okresu, jak Roman Dmowski i Ignacy Jan Paderewski, ale nie tylko. Widzimy tam też dziesiątki tysięcy Polaków z tak odległych od Polski miejsc jak Kanada, USA, Argentyna, a nawet Chiny i Australia. Wśród tych, którzy przygotowywali się do służby znalazł się Andrzej Małkowski, nieodłącznie kojarzony dzisiaj z harcerstwem, który w tamtym czasie przebywał w Szkole Podchorążych w Cambridge Springs w USA. W armii tej znalazł się również pełnej krwi Indianin, ochotnik z USA, który brał udział w walkach o wolność kraju Kościuszki. Walczył następnie w Szampanii we Francji, gdzie zresztą poległ. Armia ta w kwietniu 1919 roku, na czele której stanął coraz bardzie popularny gen. Józef Haller, wróciła do Polski z najnowocześniejszym jak na ówczesne czasy sprzętem, który kapitalnie przysłużył się tworzonemu Wojsku Polskiemu. Lata przygotowań, późniejsza walka i poświęcenie na rzecz odrodzonej Ojczyzny szły w parze z późniejszymi osobistymi sukcesami ochotników, z których wielu już w wolnej Polsce zostało docenionych obejmując prestiżowe funkcje w Polsce. Co jednak najważniejsze, historia ta kończy się optymistycznie – odzyskaniem przez Polskę niepodległości. Oczywiście historia ta ma swoje blaski i cienie. Byłoby dla nas jednak lepiej, gdybyśmy ten jeden raz poświęcili więcej uwagi tym pierwszym.

Podobnych historii mogliśmy po 1989 roku zobaczyć na ekranach polskich kin naprawdę niewiele. Mam wielką nadzieję, zwłaszcza w obliczu zbliżającej się 100. rocznicy zwycięstwa w bitwie warszawskiej, że to wkrótce na trwałe się zmieni i takich historii będziemy mogli zobaczyć znacznie więcej. To jeden z kluczy do pozyskania najmłodszego pokolenia.

Damian Małecki
prezes Związku Towarzystw Gimnastycznych „Sokół” w Polsce

Autor: Redakcja IDMN