„Gdyby żył Roman Dmowski…” – Ryszard Czarnecki. Obowiązki polskie.

6 stycznia 2021

Wyobraźcie sobie, co by było, gdyby Roman Dmowski żył w naszych czasach. Gdyby nie urodził się w 1864 roku, nie zmarł 2 stycznia 1939, a 7 stycznia nie miał olbrzymich,manifestacyjnych uroczystości pogrzebowych w Warszawie –i nie tylko w niej. Co by robił dzisiaj, jakie stanowisko zajmowałby w życiu publicznym, co by głosił, jaką prowadziłby politykę polską i jak budowałby  silne państwo – trawestując tytuł jego słynnego dzieła z roku 1925 „Polityka polska i odbudowanie państwa…” ? 

Twórca i lider Obozu Narodowego był pragmatykiem i realistą, a jednocześnie brzydził się postawy ugodowej, nie cenił zbytnio  krakowskich konserwatystów właśnie dlatego, że uważał ich za ugodowców. Sto lat temu odrzucał dwie skrajne postawy: hurra-romantyczną bez liczenia się z realiami i skrajnie pozytywistyczną, która ze strachu czy wygody odrzucała źródła potencjalnej narodowej siły, a  nawet potęgi. Dziś pewnie byłby taki sam.     

Na pewno byłby gorącym przeciwnikiem, żeby nie powiedzieć wrogiem, kosmopolityzmu, internacjonalizmu, czy innych – „izmów”, które są kagańcem i kajdanami w polityce narodowej. Ponieważ tak jak Jan Ludwik Popławski i Zygmunt Balicki głęboko wierzył w  narodowy solidaryzm, byłby zapewne wyraźnym oponentem liberałów, dla których kastowość będąca efektem (rzekomego) „wolnego rynku” jest nie tylko czymś naturalnym, ale błogosławionym. Realizm zapewne zmuszałby go do uwzględniania geopolitycznego  położenia  Polski, zatem też naszej obecności w Unii Europejskiej. Z drugiej strony pewnie pierwszy by protestował, gdyby euroentuzjaści, obcy czy „swoi”, chcieli polskość i Polskę rozmyć w unijnym morzu (Morzu Martwym?) czy utopić, nomen omen, w eurobagnie.

Roman Dmowski zapewne byłby zwolennikiem polityki ofensywnej, która realizowałaby interesy Polski także poza jej granicami. O tym przecież właśnie nieraz pisał, choćby w „Myślach nowoczesnego Polaka”, że naród, który nie myśli o ekspansji zewnętrznej, cofa się…

Od ogółu do szczegółu. Weźmy konkretne problemy i wyzwania, przed którymi stoimy dzisiaj w Polsce.

Ataki na kościoły – werbalne, w mediach oraz fizyczne: zakłócanie mszy, niszczenie kościołów, krzyży, figur Chrystusa czy Matki Boskiej, pomników polskiego papieża. Tutaj Dmowski byłby jednoznaczny. To jasne, skoro pisał, iż: „Katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości, zabarwieniem jej na pewien sposób, ale tkwi w jej istocie, w znacznej mierze stanowi jej istotę. Usiłowanie oddzielenia u nas katolicyzmu od polskości, oderwania narodu od religii i od Kościoła, jest niszczeniem samej istoty narodu”…   Dmowski sam przez lata, broniąc obecności Kościoła Katolickiego w życiu publicznym, nie był wcale bigotem  czy nawet specjalnie gorliwym katolikiem – rozumiał jednak państwowotwórczą rolę Kościoła w średniowieczu i narodotwórczą w jego czasach. Zresztą dziś w obronie naszych świątyń też stają oburzeni Polacy, przy czym część z nich bynajmniej nie chodzi do kościoła co niedzielę. Wiedzą, że – jak to skądinąd zauważył  Jarosław Kaczyński – ataki na Kościół to atak na Polskę. Ujmę to metaforycznie: niegdyś najwybitniejszy trener w historii polskiego boksu, Feliks Stamm, uczył swoich pięściarzy – mistrzów olimpijskich i mistrzów Europy, aby „uderzali w  korpus – to potem głowa sama opadnie”. No, właśnie. Korpusem w tej metaforze jest Kościół, głową – Naród Polski. W takim ujęciu ofensywa antykatolicka, antykościelna, oznacza wprost osłabianie Polski i polskości, uderzanie w „jej istotę” – mówiąc już Dmowskim, a nie Stammem.

Unia Europejska, „praworządność”, pieniądze z Brukseli. Roman Dmowski byłby w tym przypadku również  politycznym realistą-a raczej „eurorealista”.  Zapewne byłby zwolennikiem uczestnictwa Polski w  UE, traktując Unię jako płaszczyznę  gry wielu interesów, gdzie Polska musi walczyć  „o swoje”. Zwracałby pewnie uwagę na doświadczenia innych krajów, także tych największych, porównywalnych z Polską, które traktują UE instrumentalnie, starając się ją maksymalnie wykorzystać jako pas transmisyjny swoich wpływów. „Pan Roman”, myślę, byłby daleki od idealizowania „Brukseli” i śmiałby się ze wszystkich eurosloganów, traktujących UE jako bożka, czy przynajmniej  wartość samą w sobie, ważniejszą od interesów poszczególnych jej członków. Lider Obozu Narodowego w oczywisty sposób dostrzegałby wpływy największych „rozgrywających” w Unii czyli Niemiec i Francji. Uważałby, mniemam, że Polska musi maksymalnie wykorzystać unijne  środki , póki jeszcze może ,skoro pod koniec tej dekady staniemy się płatnikiem netto, a więc Polska będzie wpłacać więcej do unijnej kasy w formie składki członkowskiej  niż stamtąd brać na projekty u nas realizowane. Jednocześnie Dmowski widząc rosnące wpływy Berlina, który dawno już zarzucił myślenie, że po II wojnie światowej Niemcom „mniej wolno” i już się nie samoogranicza ostrzegałby przed tym polska opinie publiczna.

Reasumując: Dmowski byłby za maksymalizowaniem korzyści wynikających z obecności Rzeczpospolitej w UE , uznając jednocześnie, że owe korzyści są wartością zmienną, a nie czymś stałym – natomiast strategicznie postrzegałby Unie jako instrument polityki różnych państw, szczególnie tych największych. Widziałby w tym zapewne elementy rywalizacji z Polską, gospodarczego czy politycznego konkurowania z nami czy zewnętrzne próby zdominowania naszego państwa lub przynajmniej wciągnięcia nas w strefy obcych interesów.

Tak, to, co napisałem to swoisty „politicalfiction”, bo kreślę te słowa dosłownie parę dni po 82. rocznicy śmierci Romana Dmowskiego. Być może jednak próba takiej analizy uświadomi nam, że szereg elementów jego myślenia politycznego można w jakiejś mierze zastosować do współczesnej polityki polskiej: i wewnętrznej i międzynarodowej.

Autor: Redakcja IDMN