Ludmiła Maria z Dąbrowskich Moszoro: „Wspomnienia 1939-1945”
20 grudnia 2022Po 70ciu latach, wreszcie dotrze do Polski „List do Kraju”, pisany w Argentynie w listopadzie 1952 r. przez Polkę, która przeżyła Montelupich, Oświęcim i gehennę powojenną.
Pokolenie wychowane w “szkole narodowej II RP”
Moi Rodzice, emigranci polityczni, wychowali nas w duchu katolickim, polskim i narodowym.
Przedstawię sylwetkę mojej Matki, Ludmiły Marii Dąbrowskiej:
Urodziła się we Lwowie, w styczniu 1917 r. Podczas jej studiów uniwersyteckich wybuchła II wojna światowa. Ścigana za swoją postawę patriotyczną przez sowieckie NKWD, w maju 1940 roku Ludmiła przekracza granicę, przechodząc na niemiecką stronę okupacyjną. Zostaje aresztowana przez Gestapo w Krakowie w styczniu 1941 r. Po prawie dwuletnim pobycie w więzieniu Montelupich, w listopadzie 1942 r. zostaje wysłana do Oświęcimia, gdzie przebywa do stycznia 1945 r. W transporcie ewakuacyjnym przechodzi przez obozy w Ravensbrück, Malchow i Lipsku aż do uwolnienia w maju 1945 r.
Wychodzi za mąż w Londynie za inż. Kazimierza Wiktora Moszoro i emigruje w listopadzie 1947 r. do Argentyny. Gorąca katoliczka, matka czworga dzieci a babcia dziesięciorga wnuków zdecydowała się, na usilną prośbę rodziny i przyjaciół, opowiedzieć niektóre ze swoich przeżyć tego tragicznego okresu historii powszechnej. Mając już przeszło 80 lat napisała swoje „Wspomnienia 1939 – 1945” w języku hiszpańskim dla środowiska argentyńskiego. Później książka została przetłumaczona na język polski, poprawiona przez autorkę i wydana już pośmiertnie.
Porządkując papiery i dokumenty po Rodzicach, znalazłem ciekawy maszynopis, którego oryginał brzmi:
Prowadząc poszukiwania w Internecie dowiedziałem się, że tekst ten był napisany przez Matkę na konkurs literacki Radia Wolna Europa (znalazłem w londyńskiej „Myśli Polskiej” z 15 sierpnia 1952 r. ogłoszenie o konkursie, który kończył się w listopadzie 1952 r.).
We wstępie, dedykowanym swojej Ciotce i Przyjaciołom, Autorka wspomina pierwsze listy wysłane z Niemiec po uwolnieniu z obozu, pisane w Wurzen pod okupacją sowiecką i późniejszą już korespondencję z Londynu, gdzie stwierdza wpływ swych listów na decyzje swej ciotki (zamieszkałej we Lwowie) i pisze dalej:
„Porzuciłaś postawę rezygnacji, spakowałaś rzeczy na moją najgorętszą prośbę i radę, wyjechałaś na Ziemie Odzyskane z naszego „zawsze Wiernego” grodu.”
Dalej wspomina ów list: „pisany po niemal pięcioletnim pobycie w Oświęcimiu, po straszliwej poniewierce nieustających ewakuacji 1945 roku. Serce, dusza i całe jestestwo rwało się do swoich, do powrotu — najboleśniejszą i najtrudniejszą była decyzja, która w istniejącej wtedy sytuacji i nastrojach wydawała się prawie zdradą, decyzja dalszej tułaczki wśród niewiernych sprzymierzeńców, wśród nieznanych ludzi i warunków życia i której celowość tak wielu kwestionowało.”
„Uzasadniałem wobec Was moje postępowanie tym, że nie mam już więcej sił na życie w niewoli, że ona zmarnowałaby mię całkowicie, że dopełniając obowiązku wobec siebie, lepiej mi tułać się niż zatracić. Wierzyłem, jak wiesz, że jednak, będąc wolnym człowiekiem będę mogła współdziałać w pracy nad przywróceniem Polsce niepodległości.”
Dalej opowiadała o sytuacji w Polsce i wśród Polaków we Włoszech i w Londynie: „Pobyt w Anglii był dnem rozczarowań ludzkich, załamań, upadku nadziei. Żal było patrzeć na ludzi. Niektórzy wykańczali się. Lecz zdrowy i wręcz żywiołowy instynkt życia brał górę. Przechodząc do cywila, każdy musiał wziąć się do pracy, powoli organizował sobie życie i pracując leczył rany wewnętrzne.
W tym czasie głos Polaków w wolnym świecie, wołający o naprawę zła i krzywd w stosunkach międzynarodowych był głosem wołającego na puszczy. Nikt nas nie chciał zrozumieć — jedni nie znali i nie pojmowali grozy prawdy komunistycznej — inni sprzyjali lub wręcz wierzyli w nią. Tak więc wydawało się nieraz, że sprawa polska przegrana jest raz na zawsze. Tylko nasz niepoprawny, lecz jakże zbawienny, idealizm podtrzymywał wiarę w zwycięstwo ostateczne praw i ładu Bożego.
W tym czasie i ja pytałam się siebie po co właściwie przeżyłam Oświęcim i czy nie byłoby o wiele szczęśliwiej zginąć tam w poczuciu dobrze spełnionej służby narodowej. Narzucał się jednak wniosek w tych rozważaniach ze sobą i Bogiem, że jednak są jeszcze jakieś zadania do spełnienia, że nie jest bezcelową egzystencja i, że nie tylko egzystencja sama dla siebie i sama w sobie, jak to głosi Sartre w powojennej filozofii nihilizmu, ale, że tak jak przedtem, tak jak zawsze nie użycie życia, ale dobre spełnienie życia jest to co nadaje mu sens i daje poczucie szczęścia.”
Opowiada dalej o swoim małżeństwie, wyjeździe do Argentyny, narodzinach córki i dwóch synów, pracy społecznej i patriotycznej wśród Polonii w Rosario.
„Zapytacie, moi Ukochani, z politowaniem może, ze sceptycyzmem:
i cóż Wy tam zdziałać możecie, siedząc w Jakimś odległym zakątku świata, poza kręglem, który decydującą odegra rolę w sprawach międzynarodowych? – Otóż, nie tak całkiem nic nie znaczącą. Cóż bowiem znaczyłby głos przedstawicieli polskiej myśli politycznej, gdyby mówili li tylko we własnym imieniu?
Pisze o obowiązkach „polskiej emigracji politycznej”. Opowiada szczegółowo o pracy wychowawczej wśród dzieci w miejscowym Stowarzyszeniu.
„Kochana Cioteńko, Ty wiesz jak my bardzo pragniemy powrócić do Kraju” … „I ja wierzę, że my — konkretnie: nasza rodzina — powróci do wolnej i suwerennej Polski. Polski, która według mego mniemania, będzie miała wszelkie dane do startu w przyszłość godną jej synów.”
Matka doczekała się, „powrotu” najmłodszego syna i dwóch wnuków do Kraju. Swój list pisany w 1952 r. kończy:
„Ciotuś, nie wiem czy Ty właśnie usłyszysz te moje słowa, ale kierując je do Ciebie i Przyjaciół, dedykuje Wam wszystkim, najdrożsi słuchacze. Zapewniam Was też, że testament Dmowskiego i ślubowanie jasnogórskie staramy się według sił naszych najlepszych w czyn wprowadzić dziś i jutro.”
Przez całe życie była zaangażowana w życie polonijne na terenie Rosario. Wielokrotnie sprawowała funkcję Prezesa Stowarzyszenia „Dom Polski”, założyła zastępy harcerskie i zajmowała się wychowywaniem młodzieży.
Aktywnie brała udział wraz z małżonkiem w życiu polonijnym w Związku Polaków w Republice Argentyńskiej, na którego walnych zjazdach broniła i walczyła o wolną i niezależną Polskę.
Jako wkład polskiej emigracji narodowej w przybranej ojczyźnie, należy specjalnie zaznaczyć:
- wydanie w języku hiszpańskim w kwietniu 1964 r. wraz z grupą kolegów należących do Stronnictwa Narodowego w Argentynie broszury Romana Dmowskiego pt. „Kościół, Naród i Państwo” (z okazji 100lecia urodzin i 25lecia zgonu Romana Dmowskiego),
- wiele odczytów dla młodzieży argentyńskiej, wygłoszonych w szkołach i instytucjach, na temat II wojny światowej, swoich przeżyć i rzeczywistości systemu komunistycznego oraz niebezpieczeństwa idei marksistowskich,
- wiele artykułów i wywiadów prasowych na ww. tematy.
Do Polski z wizytą przyjechała dopiero z córką w 1972 r. W 1979 r. pojechała wraz z mężem i była obecna w Polsce podczas pierwszej wizyty papieża Jana Pawła II w obozie w Oświęcimiu.
Po śmierci męża, w lipcu 1998 r. znowu odwiedziła z córką Polskę. Po tej podroży i już w wieku 82 lat, rozpoczyna pisanie swych „Wspomnień…”, książki skierowanej przede wszystkim do czytelników argentyńskich, nieznających szczegółów historii Polski i Europy.
Zmarła w Rosario 22 października 2012 r. przeżywszy 95 lat.
Poznałem wiele osób z tego pokolenia endeków wychowanych w II RP. Pracowali bezinteresownie dla sprawy polskiej całe życie. Nie tylko dobrowolnie poświęcając swój czas, ale także wykładając dużo ze swych skromnych zarobków na wydatki związane z pracą społeczną wśród Polonii i wychowywanie młodego pokolenia.
Pamiętam, że gdy byłem młodym chłopakiem, jako że ciągle walczyliśmy przeciwko rozpowszechnianiu marksizmu, często mówiono nam, że nie można iść przeciwko „wiatrom historii”. A jednak, Rodzice doczekali się upadku systemu sowieckiego i odrodzenia wolnej Polski. Tamten system implodował, ale niestety, marksizm i lewactwo stosując taktykę Gramsciego dziś podbijają cały świat.
Pod przykrywką obrony wolności, praw człowieka, tolerancji, powszechnej solidarności, itp. atakują naszą łacińską cywilizację i wygląda na to, że teraz znowu nie można iść przeciwko „wiatrom historii”. W krajach latynoskich wszystkie te nowe, postępowe kierunki są propagowane przez tzw. socjalizm XXI w., który dodaje do swojego programu walkę o prawa grup „rodowitych”, „oryginalnych” i różnych mniejszości. Do tego dodajmy nowy impuls teologii wyzwolenia.
Radykalni aktywiści ekologii i pseudohistorycy, którzy opisują historię tak, aby dopasować ją do swoich potrzeb, co dzisiaj robi się łatwo za pomocą Wikipedii i różnych sieci społecznościowych, pozwalają neomarksistom atakować podstawy naszej filozofii i wierzeń, podnosząc takie idea jak np. transhumanizm.
Wielki procent dwóch ostatnich pokoleń już właściwie „wychował się” na podstawie szukania poprzez Google, przez filmy Netflixa i różne gry komputerowe, mając za bohaterów internetowych influencerów. Młodzi ludzie powtarzają modne hasła i wszystko, co jest politycznie poprawne. Dyskusje prowadzone w sieci to bardzo często nie dialogi osób szukających prawdy, lecz bezsensowne potyczki rzeczywistych osób i sztucznych botów.
Do tego dodajmy, że stracono wszelki respekt do instytucji państwowych, społecznych i religijnych. Autorytety zostały wyniszczone przez korupcję, nepotyzm i brak ideałów. Polityczny populizm przekształcił demokrację w ochlokrację.
A do tego wszystkiego przyszła pandemia covidowa. I wiele „nowych agend” i „nowych porządków” na całym świecie.
Wśród tych nowych realiów ogarnia mnie brak nadziei. W jakim świecie będą żyli moje dzieci i wnuki? Czy można cokolwiek jeszcze zrobić?
A jednak… Poszukuję w rodzimych archiwach i znajduję pewne wskazówki:
Słowo pisane, słowo wypowiedziane zawiera rzeczywistość naszego życia, prezentuje je na różnych płaszczyznach naszego bytowania. Jak chętnie posługujemy się nim, aby podzielić się z czytelnikiem czy słuchaczem odkrywaniem naszej codzienności, ale też wszystkiego, co kiełkuje w naszym umyśle i sercu. (przedmowa autorki do polskiego wydanie „Wspomnienia 1939 – 1945”).
I dlatego… piszę. Piszę refleksje. Dla przyszłych pokoleń, jak to zrobiła moja Matka, która na koniec przedmowy do swoich „Wspomnień…” podsumowuje:
Teraz kończę tę pracę zadowolona, że ją wykonałam. Może posłuży komuś do zastanowienia się nad tymi sprawami, być może ułatwi mu rozróżnienie wartości, być może ożywi w nim szlachetne postawy, a nawet… powiększy miłość do bliźniego!
Moje wnuki z pewnością mnie nie zawiodą. Przeczytają książkę i powiedzą ją z kolei swoim dzieciom. Żywię nadzieję, iż mimo nieszczęść dwudziestego wieku, ogólnej dekadencji i niewątpliwych niebezpieczeństw, mają przed sobą przyszłość. Wierzę w siły witalne cywilizacji łacińskiej, która przez dwa tysiące lat wzniosła Europę na szczyt kulturalnego rozwoju dla dobra wszystkich narodów świata. Wierzę w przyszłość!
I ta wiara Matki, wiara w Boga, dzięki której przeżyła Oświęcim i współtworzyła liczną rodzinę, sprawiła, że pozostawiła refleksje (na zakończenie swych „Wspomnień”) bardzo aktualne po dziś dzień:
Człowiek, kiedy staje – pozbawiony swoich sił i swojej pychy – wobec egzystencjalnego dylematu być albo nie być, odkrywa, że „to, co dawne” jest zawsze nowe, jest zawsze aktualne i… to go ratuje.
Bartłomiej Stanisław Moszoro
Konsul Honorowy RP
Rosario – Argentyna