Prof. J. Żaryn: odpowiedź na pytanie o program polityczny prymasa Wyszyńskiego zależy od tego, jak mierzymy władzę

30 maja 2021

Odpowiedź na pytanie o program polityczny prymasa Wyszyńskiego zależy od tego, jak mierzymy władzę. Jeśli pojmujemy ją jedynie w kontekście politycznym i oceniamy z punktu widzenia kontrolowanych instytucji, to stwierdzimy, że prymas nie był politykiem. Jeśli jednak władza to autorytet oddziałujący na wspólnotę narodową, to władza prymasowska przewyższała każdą, poza papieską – mówi PAP historyk prof. Jan Żaryn, dyrektor Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej.

Polska Agencja Prasowa: Prymas pochodził z rodziny powstańca styczniowego. W młodości, wraz z ojcem, odwiedzał liczne groby poległych w tym zrywie. Jako młody ksiądz obserwował Powstanie Warszawskie z perspektywy szpitala polowego w Puszczy Kampinoskiej. Jak te doświadczenia związane z dramatami powstań narodowych wpłynęły na jego działania w momentach kryzysów społecznych w grudniu 1970 i sierpniu 1980 r.?

Prof. Jan Żaryn: Należy pamiętać, że prymas patrzył w sierpniu 1944 r. na płonącą Warszawę, która w imieniu całej Polski próbowała wybić się na niepodległość, ale nie było to spojrzenie z zewnątrz. Zgrupowanie AK „Kampinos” było częścią toczącej się bitwy o Warszawę. Miał więc świadomość zbliżającej się tragedii, spowodowanej bezczynnością Armii Czerwonej i niemożnością uzyskania pomocy od naszych sojuszników zachodnich. W Powstaniu Warszawskim brali udział również bliscy mu współpracownicy, m.in. Maria Okońska, przyszła założycielka Instytutu Prymasa Wyszyńskiego.

Doświadczenie Powstania Warszawskiego należy łączyć z jego spojrzeniem na Powstanie Styczniowe. W stulecie jego wybuchu władze komunistyczne bardzo ostro atakowały Kościół. Próbowały też wymusić na polskiej inteligencji przyjęcie myślenia opartego na minimalizmie potrzeb, utożsamionego z realizmem politycznym. „Realiami geopolitycznymi” uzasadniano potępienie wszelkich prób wybijania się na niepodległość, które „realiści” określali jako „nierealistyczne”. W stulecie Powstania Styczniowego doszło również do polemiki między Stanisławem Stommą z „Tygodnika Powszechnego” a Wyszyńskim, której osią był właśnie ów „minimalizm potrzeb” i potępienie „polskiej niesforności”. Prymas jednoznacznie opowiedział się za powstańcami z roku 1863. Zakładał, że mamy prawo do niepodległości, własnej kultury i niezależnego rozwoju. Był opinii, że minimalizm potrzeb powoduje degradację w stronę zniewolenia. Nie mogło być na nie zgody, jeśli naród chciał być żywy.

Warto w tym kontekście wspomnieć także list prymasa wystosowany w czerwcu 1970 r., który miał być ogłoszony 15 sierpnia, w 50. rocznicę Bitwy Warszawskiej. Wzbudził oburzenie komunistów i wielu działaczy katolickich, którzy na różne sposoby „tłumaczyli” Wyszyńskiemu, że nie wolno tego listu rozpowszechniać, ponieważ naruszy on relacje polsko-sowieckie, a tym samym możliwości funkcjonowania PRL w momencie, w którym Władysław Gomułka próbował uzyskać zgodę na zawarcie umowy z Republiką Federalną Niemiec. Ta ograniczona swoboda własnej pamięci i rozwoju budziła niechęć Wyszyńskiego, który przywiązywał wielką wagę do zachowania prawa narodu do kultywowania własnej przeszłości. Jego zdaniem pozbawienie się takiego prawa i pogodzenie się z tym byłoby równoznaczne z popadnięciem w niewolę.

Zdaniem Wyszyńskiego nie oznaczało to, że należy zgubić realizm polityczny. Najlepiej widać go we wspomnianych w pana pytaniu momentach historycznych. Prymas zdawał sobie sprawę, że potworna skala ofiar II wojny światowej bezpowrotnie obniżyła nasze możliwości egzystencji narodowej. Straty poniesione przez polską inteligencję obniżyły nasze możliwości rozwoju, a jałtańska zmowa mocarstw pozbawiła złudzeń dotyczących możliwości samodzielnego rządzenia się. Idąc śladem Adama Doboszyńskiego, który pisał o „ekonomii krwi”, Wyszyński wiedział, że Polacy nie mogą sobie znów pozwolić na utraty elity. Kolejne pokolenia musiały wzrastać bez strat. O to modlił się prymas w roku milenijnym. Nie ma zatem sprzeczności między realizmem politycznym postulowanym przez jego oponentów a wyrażanymi przez niego obawami o niebezpieczeństwo rozlewu krwi.

PAP: Jak więc zareagował na dramatyczne wydarzenia na Wybrzeżu w grudniu 1970 r., które były największym rozlewem krwi od czasu zakończenia II wojny?

Prof. Jan Żaryn: Wraz z prof. Jerzym Eislerem wydałem zapis posiedzenia Rady Głównej Episkopatu Polski z końca grudnia 1970 r. Biskupi przewodzący episkopatowi – prymas Wyszyński, kard. Karol Wojtyła, abp Antoni Baraniak, kard. Bolesław Kominek, abp Antoni Tokarczuk – doskonale rozumieli znaczenie tragedii, która wówczas się wydarzyła. Wyszyński przypomniał, że przed Powstaniem Styczniowym było „pięciu poległych” na placu Zamkowym, którzy stali się sygnałem do rewolucji moralnej, w której jak w zwierciadle oglądały się kolejne pokolenia Polaków. Uznał, że śmierć stoczniowców i innych robotników na ulicach miast Wybrzeża nie zostanie zapomniana. Miał wizję wyjątkowości tego wydarzenia. W dyskusji biskupów dominowało podejście realistyczne, wyrażane m.in. przez prymasa. Zaskakiwać może jego diagnoza zakładająca, że komuniści nie są w stanie utrzymać przy Polsce Ziem Odzyskanych. Najbardziej martwiły go wydarzenia w Szczecinie, które uznawał za pożywkę dla Niemiec, bo mogły upomnieć się o te ziemie w imię zauważanej przez nich nieumiejętności zarządzania tymi terenami. Dziś wiemy, że ta wizja nie spełniła się. Sednem tego przesłania prymasa było natomiast dostrzeżenie, że władza komunistów jest zła, ponieważ wzięła na swoje sztandary reprezentowanie Polski i Polaków, a swoim praktycznym działaniem obniżała znaczenie tych wartości w kontekście potrzeb narodu i sytuacji geopolitycznej. 

Pamiętajmy, że gdyby nie odzyskanie tych ziem, to znaleźlibyśmy się jako trzydziestomilionowy naród w pułapce między Kaliszem a Lublinem. Z drugiej strony prymas wiedział, że realizm polityczny każe powściągnąć emocje, bo Związek Sowiecki i doktryna Breżniewa istniały realnie. Z punktu widzenia trwania katolicyzmu na ziemiach polskich nieugięta postawa prymasa Węgier Józsefa Mindszentyego nie była jedyną dopuszczalną postawą. Wyszyński uważał, że Kościół ma szansę na przeprowadzenie Polaków przez komunizm, jeśli będzie silny. Nie uważał pójścia do więzienia za cel sam w sobie.

Wszystkie te założenia były powodem jego powściągliwości w sierpniu 1980 r. Można powiedzieć, choć zabrzmi to paradoksalnie, że w jego rozumieniu słaba władza Edwarda Gierka nie mogła być zbyt słaba. W słynnej homilii z 26 sierpnia 1980 r. wygłoszonej na Jasnej Górze nie mówił do ludzi rodzącej się „Solidarności” ani do komunistów. Mówił do narodu, bo była to wspólnota, która wymagała ratunku. Owo ratowanie narodu musiało uwzględnić to, że nie było szans na odsunięcie komunistów od sprawowania nadzoru nad Polską. Celem Wyszyńskiego miało być ich „odkomunizowanie”, tak aby stali się lepszymi Polakami i troszczyli się o byt Polaków. Oczywiście wiedział, że komuniści są niewolnikami Moskwy i są tchórzliwi wobec swoich protektorów. Wielkim bólem prymasa było to, że podczas spotkań z najwyżej postawionymi komunistami był wolnym człowiekiem, a oni zwracali się do niego z punktu widzenia niewolnika, który zarządza państwem.

W trakcie Rady Głównej Episkopatu, pierwszej po zawarciu Porozumień Sierpniowych, Wyszyński stwierdził, że dostrzega, iż robotnicy chcą wypełniać chrześcijańską treścią wywalczaną wolność. Tym samym mówił, że „Solidarność” jest budowana na wartościach katolickich. Słowa te były pokłosiem wiedzy o masowych spowiedziach strajkujących robotników, zawieszeniu krzyża w sali BHP Stoczni Gdańskiej i wizerunku papieża oraz Matki Boskiej na bramie stoczniowej. Dostrzegał w tym wielki potencjał działań robotników i rozumiał, że postulowane przez nich przemiany wynikają z moralności chrześcijańskiej. O to się modlił i o to apelował do ludzi „Solidarności”. Mówił, że ich wielki wysiłek będzie tym cenniejszy, jeśli sami uleczą się z niemoralności wynikającej z komunizmu i instynktów niewolniczych. Ten apel o moralne wznoszenie się ruchu „S” będzie jednym z testamentów Prymasa Tysiąclecia. Jego przesłanie społeczne wynikało nie tylko z bieżących obserwacji, ale również doskonałego wykształcenia socjologicznego i znajomości nauki społecznej Kościoła. Te wiedza i doświadczenie pozwalały mu dostrzec w „Solidarności” kontynuację jego przesłania z okresu Wielkiej Nowenny i Millennium.

PAP: Młody ksiądz Stefan Wyszyński przed wojną publikował artykuły w „Ateneum Kapłańskim”. Poświęcał je m.in. zbrodniom niemieckiego narodowego socjalizmu. Czy te studia nad totalitaryzmem przysłużyły się do zrozumienia, jakie są prawdziwe cele komunistów w pierwszych latach istnienia reżimu w Polsce?

Prof. Jan Żaryn: Prymasowi sprzyjało kilka czynników. Ważna była znajomość doktryny i praktyki rządów bolszewickich oraz nazistowskich. Wiedzę tę zdobył na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, którego celem było kształcenie elity intelektualnej Kościoła, aby była zdolna do zajęcia przestrzeni publicznej wraz z wartościami chrześcijańskimi. Patriotyzm i nauka społeczna razem miały tworzyć postawę w doktrynie katolicyzmu społecznego i postawę katolika zaangażowanego w dzieło, jakim jest jego ojczyzna.

Istotna była też bieżąca wiedza o działaniach zwolenników tych ideologii. Przed wojną diecezja włocławska wyróżniała się istnieniem silnych nurtów socjalistycznych o różnych obliczach. Wówczas, z punktu widzenia nauczania Kościoła, nie miało większego znaczenia rozróżnianie tych nurtów i wszystkie były poddawane takiej samej krytyce. Przyszły prymas krytykował je z punktu widzenia nauki Kościoła, która odrzucała skupienie się tych ideologii nie na człowieku, ale na doktrynie, inżynierii społecznej i nienawiści klasowej. Według Kościoła te założenia odbierały człowiekowi wolność nadaną przez Boga. Istota ideologii lewicowej jest przeciwna człowiekowi.

Ks. Stefan Wyszyński dostrzegał zatem, że marksizm jest ideologią wtłaczającą te założenia w niewinne głowy przedstawicieli klasy robotniczej i mamiącą ich wizją przyszłej szczęśliwości. W nazizmie dostrzegał także nurt pogański. Było to o tyle łatwiejsze, że w 1937 r. papież Pius XI jednoznacznie potępił obydwie te ideologie. Było to stanowisko zgodne z poglądami polskich kapłanów, którzy odrzucali każdy przejaw antychrześcijańskiego nacjonalizmu, mimo że był to nurt w Polsce całkowicie marginalny. Polski nacjonalizm miał wówczas wymiar niemal wyłącznie chrześcijański. Przyszły prymas był bliższy nurtowi chadeckiemu, ale nie oznacza to, że nie uznawał wartości narodu. Postrzegał go jako byt, w którego ramach odbywa się proces wychowania człowieka.

PAP: W 1948 r., tuż po objęciu godności prymasa, powiedział: „Nie jestem politykiem ani dyplomatą, nie jestem działaczem ani reformatorem. Jestem natomiast ojcem waszym duchowym, pasterzem i biskupem dusz waszych”. Czy można więc mówić o swego rodzaju programie politycznym prymasa Wyszyńskiego?

Prof. Jan Żaryn: Wydaje się, że Wyszyński był w tej wypowiedzi szczery, ale równie szczery był członek Rady Państwa prof. Jan Szczepański, który w 1979 r., podczas audiencji u prymasa, powiedział, że w Polsce nie ma innej władzy niż prymasowska. Uznawał go za interrexa i dostrzegał, że komuniści, jeśli nie zrezygnują z wyznawania doktryny marksistowskiej, nie odzyskają nawet cząstki autorytetu, którą cieszy się prymas. 

Odpowiedź na pytanie o program polityczny Wyszyńskiego zależy od tego, jak mierzymy władzę. Jeśli pojmujemy ją jedynie w kontekście politycznym i oceniamy z punktu widzenia kontrolowanych instytucji, to stwierdzimy, że prymas nie był politykiem. Jeśli jednak władza to autorytet oddziałujący na wspólnotę narodową, to władza prymasowska przewyższała każdą, poza papieską.

Rozmawiał Michał Szukała (PAP)

Źródło: https://dzieje.pl/wiadomosci/muzeum-auschwitz-organizuje-konferencje-poswiecona-tematyce-wykluczen

Autor: Redakcja IDMN