Sport, patriotyzm, rywalizacja międzynarodowa – „Gdy milkną oklaski”. Ryszard Czarnecki. Obowiązki polskie.

5 grudnia 2020

Niemiecki pisarz Thomas Mann mówił, że „Nie ma nie-polityki. Wszystko jest polityką”. Ostatnio tę maksymę powtórzyłem ambasadorowi Uzbekistanu przy NATO i UE w Królestwie Belgii – tylko kiwał głową, bo akurat w świecie polityki i dyplomacji tzw. „soft diplomacy” jest coraz bardziej praktykowana.

Jednak o tych słowach autora „Czarodziejskiej góry” myślałem nie tylko w Brukseli, ale także w Warszawie, gdy oglądałem bardzo ważną książkę wydaną przez Instytut Łukasiewicza, do której wydania, powiem nieskromnie, nieco się przyczyniłem. Chodzi o publikację Macieja Zdziarskiego „Gdy milkną oklaski”. Publikacja ta bardzo pieczołowicie wydana, z bogatą szatą graficzną, zawierająca różnego rodzaju archiwalne materiały ma podtytuł „wywiady z  mistrzami”. Bo w rzeczy samej zawiera rozmowy z parunastoma wybitnymi sportowcami albo trenerami, którzy przyczynili się do tego, że przez tyle dekad „Mazurek Dąbrowskiego” rozbrzmiewa na arenach najważniejszych imprez sportowych: igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata czy mistrzostw Europy.

Czemu piszę o tej książce, czy szerzej: o sporcie w rubryce, w której zajmuję się zwykle geopolityką, polityką międzynarodową czy historią? Bo sport jest jednak, czy się to komuś podoba czy nie, elementem rywalizacji międzynarodowej, choć także dyplomacji. Po piłkarskim meczu Honduras-Salwador w końcówce lat 1960-ch wybuchła regularna wojna – militarna (choć na początku była futbolowa) między tymi dwoma państwa Ameryki Łacińskiej. Z kolei ping-pong, przepraszam, tenis stołowy w 1971 roku stał się płaszczyzną porozumienia między komunistycznymi Chinami a „kapitalistycznymi” Stanami Zjednoczonymi Ameryki. Tak to słusznie wykoncypował Henry Kissinger, o czym pisze w swoich opasłych pamiętnikach – interesujących, ale jakże dalekich od polotu zapisków polityczno-dyplomatycznych sir Winstona Churchilla. Niedawno obie Koree: komunistyczna i kapitalistyczna wystawiły wspólną reprezentację na Zimowe Igrzyska Olimpijskie, aby zademonstrować wolę szukania tego, co łączy, a  nie tego, co dzieli. Stąd o krok już tylko od stwierdzenia używanego bardzo często niegdyś wobec obu państw niemieckich: „Dwa państwa- jeden naród”. Ostatnio – już w tym miejscu o tym pisałem – używa się tego pojęcia w odniesieniu do Turcji i niektórych państw postsowieckiej Azji Środkowej, silnie kulturowo związanych właśnie z Turcja.

Jednakże w gruncie rzeczy chodzi mi nie o dyplomatyczne możliwości, które stwarza sport, ani też nie o to, że bywa on zarzewiem czy pretekstem wojny -mimo, że igrzyska w starożytnej Grecji były czasem, kiedy zawieszano wszelkie bitwy i walki. Chodzi mi o to, że sport w XXI wieku jest –w okresie bez wojen dla znaczącej większości krajów świata – szczególnie istotnym elementem tożsamości narodowej. W tym coraz bardziej kosmopolitycznym, zinternacjonalizowanym, zglajszachtowanym świecie sport stał się elementem odrębności,  tego, co Anglosasi nazywają „identity” czyli „tożsamości”, a wiec także pokazywania, eksponowania, pielęgnowania narodowego „JA”.  

„Gdy milkną oklaski” M. Zdziarskiego jest książką, do której mam skrajnie subiektywny stosunek. Z zaprzyjaźnionym bowiem ze mną autorem spędziliśmy długie godziny dyskutując o tym, jakie osoby można i warto zaprosić na łamy tej – imponującej jak się okazało co do  treści i formy – publikacji. Skład rozmówców – gwiazd polskiego sportu jest znakomity. Każda  z tych rozmów wiele wnosi do naszej wiedzy o polskim sporcie, także  w tych szczególnie trudnych czasach, „za komuny”, gdy  sport pełnił rolę szczególną, bo dawał możliwość erupcji prawdziwie patriotycznych uczuć, bez tego całego socjalistycznego sztafażu i drętwej nowomowy o „sojuszu ze Związkiem Radzieckim”.

Wszyscy bohaterowie, sportretowani w tej szczególnej publikacji swoje kariery sportowe robili w okresie PRL-u. Marian Kasprzyk, nasz mistrz olimpijski z igrzysk w Tokio(1964) i brązowy medalista z IO w Rzymie (1960) siedział w więzieniu (sic!) za pobicie milicjanta. Dziś jest człowiekiem niesłychanie religijnym, mając 80-lat własnym sumptem produkuje różańce, które rozdaje  przyjaciołom i znajomym.

Janusz Peciak, mistrz olimpijski  w pięcioboju olimpijskim z Montrealu (1976), gdy wiszące na moskiewskiej klamce władze PRL podjęły decyzję o bojkocie igrzysk w Los Angeles (1984), na spotkaniu sportowców, medalistów olimpijskich z władzami, wstał i powiedział, że on rezygnuje z wyjazdu na alternatywne „igrzyska”, które miały być przeprowadzone na Kubie. Potem wyemigrował do USA właśnie, wrócił do ojczyzny już po upadku komunizmu. 

Jeden z najlepszych  na świecie specjalistów w jeździe kolarskiej indywidualnej na czas, Tadeusz Mytnik, wicemistrz w jeździe drużynowej na 100 kilometrów z Montrealu (1976) oraz dwukrotny mistrz świata w tej konkurencji, który  miał i ma ulubiona dewizę „Bóg da dzień i Bóg da radę” – w książce mówi: „Daliśmy młodzieży dużo wolności i ona się zagubiła. Młodzież szuka siebie, ale nie może odnaleźć swojej prawdziwej drogi”. Opowiada też o fizycznych wręcz bitwach z sowieckimi kolarzami, zwłaszcza podczas Wyścigu… Pokoju. 

Biegacz Kazimierz Zimny, medalista olimpijski, dyrektor corocznego Memoriału „Solidarności” to kolejny człowiek, dla którego wartości „Bóg, Honor, Ojczyzna” są drogowskazem.  Działał w „Solidarności” tej jawnej i tej podziemnej.

Najlepszy niegdyś siatkarz świata Tomasz Wójtowicz – gdy komuniści skasowali polskim sportowcom wyjazd na IO w USA w 1984 roku – też demonstracyjnie nie pojechał na „podróbkę” igrzysk do Hawany.

„Biało-Czerwone to barwy niezwyciężone” –skandują polscy kibice. Dla polskich sportowców i dla nas wszystkich to nie slogan –to sens życia.

Ryszard Czarnecki

Autor: Redakcja IDMN