Konferencja w Wannsee – kiedy ludzkość sięgnęła dna

27 stycznia 2022 obrazek_wyróżniający

20 stycznia minęła 80. rocznica konferencji w Wannsee. 27 stycznia mija z kolei kolejna, oswobodzenia KL-Auschwitz. Między tymi cezurami, rozpościerają się mroki naszej cywilizacji.

Długi podjazd, zakończony rondem z utrzymanym kwietnikiem, wzdłuż ścieżki stoją kolumny z rzeźbami, u samego wejścia klasycystyczne kariatydy. Uroczy pałacyk, który nad podberlińskim jeziorem Wannsee jeszcze podczas I wojny światowej wybudował sobie berliński kupiec Ernst Marlier. W środku budowli wysokie pokoje i reprezentacyjne sale, z tyłu ogród z widokiem na spokojną toń jeziora. W 1940 roku willa przeszła w posiadanie narodowych socjalistów, którzy kilka lat wcześniej doszli do władzy (1933). De facto willę zawłaszczyło SS, które w aparacie władzy III Rzeszy i wśród konkurujących ze sobą jej ośrodków nadawało już ton. 20 styczniu 1942 roku willa stała się niemym świadkiem legitymizacji ludobójstwa.

Przedpołudniem podjeżdżały pod willę majestatycznie czarne limuzyny. W szczycie zimy, w bezchmurny słoneczny dzień, pod kołami skrzypiały zwały śniegu. Gospodarz spotkania Reinhard Heydrich, szef urzędu bezpieczeństwa Rzeszy w randze generała SS, „aryjczyk czystej krwi“, z wielką blond czupryną, witał swoich 14 gości. Reprezentowali oni centralne urzędy Rzeszy: kancelarii wodza, trzy ministerstwa, Główny Urząd do Spraw Rasowych i Osiedleńczych, nazistowską partię NSDAP, biuro ds. Planu Czteroletniego i administrację obszarów okupowanych przez Niemcy. Lwia część z przybyłych funkcjonariuszy nie miała nawet 40 lat, za to niemal co drugi z nich tytuł doktorski. W samo południe piętnastu Niemców zasiadło do narady. Jej cel: przyśpieszenie ludobójstwa Żydów, eksterminacja na masową skalę. Raczono się francuskim koniakiem, a posiedzenie zwieńczono wystawnym przyjęciem. Pełnomocnik Heydricha do spraw żydowskich pułkownik Adolf Eichmann po półtoragodzinnej dyskusji sporządził protokół posiedzenia w 30 egzemplarzach. Rozesłano je wszystkim uczestnikom spotkania. Każdy z nich został zobligowany do późniejszego zniszczenia swojego.

Dopiero po wojnie spotkanie miało pod złowieszczą nazwą „konferencja w Wannsee” wejść do historii. Skoro jednak było ono absolutnie tajne i skoro wszyscy uczestnicy zniszczyli swoje protokoły, ślady zostały zatarte, to skąd pewność, że konferencja w ogóle się odbyła?

W 2002 roku 85-letnia Brytyjka Betty Nute vel Richardsson, która przed II wojną światową studiowała germanistykę w Leeds, a podczas procesu norymberskiego nazistów była tłumaczką dla amerykańskich oskarżycieli, opowiedziała niemieckiemu magazynowi „Der Spiegel”, jak jej rodak Kenneth Duke, z teamu brytyjskich prokuratorów, pośród masy dokumentów w nazistowskim MSZ znalazł w jeden z wiosennych dni 1947 roku egzemplarz protokołu posiedzenia z Wannsee. Jeden z jego uczestników, podsekretarz stanu w berlińskim MSZ Martin Luther, jako jedyny nie zniszczył protokołu i złożył go w archiwum MSZ. Dlaczego? Luther, równie ambitny co Heydrich i równie przebiegły, planował obalić szefa MSZ von Ribbentropa. Przekalkulował siły, ale nim trafił do KZ Sachsenhausen, zemścił się na szefie, archiwizując protokół zbrodniczej konferencji. Plik dokumentów był oprawiony w różowy segregator oraz opatrzony ręcznie dopisanym zielonym kolorem tytułem: „Endlösung der Judenfrage” (ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej). Jak wiadomo minister spraw zagranicznych III Rzeszy Joachim von Ribbentrop musiał trzymać segregator w rekach, gdyż z wielkim upodobaniem używał zielonego koloru.  

Jeszcze jedno zagadnienie nurtowało historyków. Jeśli w dyktatorsko rządzonej III Rzeszy najważniejsze decyzje podejmował sam dyktator, to w jakim celu Heydrich urządził konferencję? W tym czasie przecież masowa eksterminacja Żydów szła pełną parą. W krajach bałtyckich, na Białorusi i Ukrainie oraz w Serbii większość Żydów została rozstrzelana. Kluczem do zagadki była osoba Heydricha. Ambitny wychowanek szefa SS Heinricha Himmlera i karierowicz rzucił rękawicę swojemu protektorowi i „ostatecznym rozwiązaniem”, czyli szybką eksterminacją zwiezionych Żydow z całej Europy do obozów koncentracyjnych w Polsce, postanowił zapunktować u führera. Ale systematyczny plan zagłady jeszcze nie istniał. A skoro Hitler rozkazów odnośnie kwestii żydowskiej nie pozostawiał na piśmie,  Heydrich zadecydował wystąpić wobec konkurujących ze sobą o władzę za plecami Hitlera koteriami jako szef zarządzający sprawą „ostatecznego rozwiązania”, czyli zagazowywania europejskich Żydów, zwiezionych do obozów koncentracyjnych. A jak z kolei zaświadcza brytyjski historyk Mark Roseman, przekonany o „bezsilności moralności” Heydrich ,,pod nadrzędny cel postanowił skorelować prace kluczowych urzędów Rzeszy. I tak np. dla deportacji Żydów z podbitej Europy, także z krajów neutralnych jak ze Szwajcarii czy Szwecji, potrzebował zgody ministerstwa spraw zagranicznych.

Heydrich planował drugą konferencję w Wannsee. Wcześniej jednak zginął w zamachu czeskich partyzantów w maju 1942 roku. Z 15 uczestników tajnego spotkania wojnę przeżyło dziewięciu. Za współdziałanie i uczestnictwo w zbrodniczym przedsięwzięciu, z wyjątkiem Adolfa Eichmanna żaden nie został po 1945 roku skazany. Ostatni, który mógł przyczynić się do wyjaśnienia sensu konferencji w Wannsee, Gruppenführer SS Gerhard Klopfer z partyjnej kancelarii NSDAP, po wojnie renomowany prawnik w Ulm, zmarł w 1987 roku. Rodzina w nekrologu napisała: „Klopfer zamknął za sobą księgę życia, wypełnioną dla dobra wszystkich, którzy znaleźli się w jego zasięgu”.

Dopiero w 1992 roku willę w Wannsee zamieniono na muzeum Holocaustu. Musiały minąć dekady, nim pomysł żydowskiego historyka Josepha Wulfa, zmaterializował się. Holocaust został bowiem wyparty na dekady po II wojnie światowej w zachodnioniemieckiej republice Adenauera z kanonu pamięci. Co najlepiej konotowało pojęcie „Verdrängung“ (wyparcie). Zbyt wielu, szczególnie wykształconych Niemców, było uwikłanych w przestępczy reżim Hitlera lat 1933-45, by zaraz po wojnie mogli skonfrontować się z jego zbrodniami. Wśród nich znajdowali się także historycy. „W konfrontacji z refleksją historyczną, ujętą we wzniosłe idee i język, masowe egzekucje i komory gazowe stanowiły tak nieprzystające doświadczenie, że obchodzono je szerokim łukiem”, zauważył trafnie Martin Broszat (1926-1989), pierwszy z historyków zachodnioniemieckich, badający dopiero w latach 60. XX w. struktury nazizmu. Nic dziwnego, że w takim klimacie na pojawiające się relacje o ludobójstwie Żydów podczas wojny padał cień podejrzenia o agenturalność żydowską lub aliancką. Taki los spotkał publikacje wspomnianego Josepha Wulfa (1912-1974). Zbywano je, wskazując na paradygmat o niezmiennym okrucieństwie wojny. „To jedna wielka bzdura. Co najwyżej rodzaj notesu z adresami do dalszej denazyfikacji. Brak tu zarówno jakichkolwiek podstaw naukowych, jak i spójności wywodów”. Takie inwektywy skierował pod adresem Josepha Wulfa i jego dzieła o III Rzeszy prawicowy prawnik, a przez pewien okres czasu doradca lidera bawarskiej CSU Hansa Josefa Straussa (1915-1988) Armin Mohler (1920-2003). Prace Wulfa, który razem z Leonem Poliakowem (1910-1997) pisał „pod prąd”, opracowując pioniersko zagadnienie eksterminacji Żydów europejskich, nie tylko do dziś zachowały swoją wartość, ale antycypowały rezultaty badań znacznie późniejszych. Wulf, urodzony w Chemnitz syn bogatego kupca, który studia prawnicze odbył w Krakowie, przez lata wojny wegetował w getcie, a potem w KZ Auschwitz. Po pierwszym roku za drutami zaprzysiągł sobie, że „do końca życia poświęci się studiom historii III Rzeszy”. Słowa dotrzymał. Zbiegł podczas marszu śmierci, po wojnie osiedlił się w Berlinie, przekonany, że właśnie tu ciąży na nim obowiązek uwiecznienia dokumentacji lat 1933-1945. Co czynił przez dwie dekady, nie będąc nigdzie zatrudniony i nie otrzymując wsparcia od żadnej organizacji. Wezyrowie niemieckiej historiografii dezawuowali jego i Poliakowa dzieła jako „mało sensowne tytuły”. Skazany na intelektualną izolację uczony, pozostał bez środków do życia. „Nie mam żadnych dochodów. Po 25 latach nie osiągnąłem niczego. Temat, któremu się poświęciłem, historia III Rzeszy, nikogo już nie interesuje”, pisał do berlińskiego historyka Jan Brodera. Bez promyka nadziei Joseph Wulf wyskoczył z okna swojego mieszkania na czwartym piętrze w berlińskiej dzielnicy Charlottenburg. W dniu pogrzebu na cmentarzu Holon pod Tel Avivem przy grobie znalazły się trzy osoby: jego przyjaciel z żoną i sekretarka samobójcy. Los Wulfa jako badacza Holocaustu stanowi najlepszy papierek lakmusowy społecznej i historiograficznej percepcji ludobójstwa Żydów z lat III Rzeszy w pierwszych dwóch dziesięcioleciach istnienia RFN.

Prof. Arkadiusz Stempin

Autor: Redakcja IDMN